Edukacja zdalna

Żyjemy w czasie zarazy. Niezależnie od tego, jak ustawimy - w hierarchii zagrożeń - nowego koronawirusa, nie ulega wątpliwości, że namieszał nam w codzienności. Wytrącił z naiwnych kolei nasze nudne żywoty.

Jednym z bardziej krytycznych elementów, które stanęły przed poważnym wyzwaniem jest powszechna i obowiązkowa edukacja (w przypadku szkół średnich i wyższych problem jest dużo mniejszy), czyli nauczanie na poziomie podstawowym. Piszę, bo cierpię. Zmagam się z tematem pięcioklasisty, siedzącego w domu i nie uczącego się. Mógłby kto powiedzieć, że problemu nie ma, bo wystarczy uruchomić zdalne nauczanie i po problemie. Mógłby kto powiedzieć i niektórzy mówią. Moim zdaniem (pomijając przypadki złej woli), mówią tak ludzie, którzy nie wiedzą co mówią, ludzie o miernej wyobraźni, ponieważ:

  1. Zde-formowany, polski system edukacyjny nie radzi sobie z klasycznym sposobem przekazywania wiedzy szkolnej, więc należy podejrzewać, że i zdalne metody, są poza jego zasięgiem.

  2. Praktyka pokazuje, że podejrzenie z pkt.1 staje się pewnością, gdyż:

  • nie słyszałem o jakichkolwiek projektach zdalnej edukacji, których celem byłoby wprowadzenie tego typu metod do polskich szkół, na skalę masową, powszechną;
  • z tego co mi wiadomo, to nauczyciele (ile nie mieli by chęci) nie są przeszkoleni w wykorzystywaniu takich narzędzi. Doświadczenia większości ograniczają się do dzienników elektronicznych;
  • nawet gdyby teraz, już, dziś ruszyć z jakimiś działaniami (zakładając, że mamy gotowe projekty, mniejsza z tym skąd i jak oraz jakim cudem), to i tak nie ma czasu i środków na wdrożenie;
  1. Wdrożenie systemu, choćby lokalnie w jednej szkole, wymagałoby poświęcenia na tę czynność kilku miesięcy pracy wielu ludzi (nauczyciele, uczniowie, rodzice, informatycy, urzędnicy, …).

  2. Najważniejszym elementem wdrożenia takiego systemu jest czynnik ludzki, który jest tym bardziej istotny, im bardziej zakotwiczony jest w trudnym środowisku (brak funduszy na sprzęt, oprogramowanie, usługi, płace nauczycieli; brak chęci czynników politycznych do merytorycznego podejścia, do programu nauczania; czas zarazy, dopełniający tylko czarę niemożności). W obecnych warunkach czynnik ludzki jest sfrustrowany i poziom tej frustracji będzie rósł.

  3. Zakładając, że mamy czas, kasę i ludzkie chęci, to i tak potrzebujemy jeszcze narzędzi. Słyszał kto o takich, które zostały wdrożone i przetestowane w masowej praktyce? Wygląda, więc na to, że albo musielibyśmy zdecydować się na rozpoznanie przez bój, albo zainwestowanie w czas potrzebny na tworzenie/testy.

  4. Łącza, server’y i cała reszta infrastruktury tworzone, są na aktualne obciążenie, plus margines rozwojowy. Nie należy oczekiwać, że podmioty komercyjne (ale i państwowe czy samorządowe również) będą utrzymywać nadmiarowość na wypadek potencjalnej katastrofy. Daje się, to zauważyć w obniżeniu prędkości i braku dostępności (raz na jakiś czas).


Nie zaprzątałem sobie głowy dotychczas tym problemem, bo całego świata nie zbawię, a już na pewno nie edukacji w obecnych warunkach społeczno-politycznych. Musiałem jednak zewrzeć pośladki i ruszyć do boju, aby wspomniany pięcioklasista nie opuścił szkoły podstawowej z większymi uszkodzeniami kory czołowej, niż jest to konieczne. Inaczej mówiąc, nie mam szalonych planów powiększenia jego wiedzy, zwiększenia poziomu jego edukacji, a jedynie zmniejszenie strat jakie - bez wątpienia - poniesie, wskutek zbiegu czynników naturalnych (ludzka głupota i jej płody, to też natura, jakby nie było).

W związku z tym, pod koniec ubiegłego tygodnia, spędziłem dwa dni na rozpoznawanie terenu i rozmieszczanie swoich marnych, acz zmotywowanych sił. Dwa dni poświęcone na:

  1. Elektroniczny dziennik (LIBRUS)
    Temat stosunkowo prosty. Wymagał, rzecz jasna, poświęcenia czasu na poznanie oprogramowania, przeanalizowanie (w celu optymalnego wykorzystania) i przeszkolenie ucznia; ale nie stworzył istotnych problemów. Zapewne dlatego, że narzędzia funkcjonują od dawna na rynku i - mniej lub bardziej intensywnie - są powszechnie wykorzystywane.

  2. Narzędzia do pracy grupowej (Office365)
    Z tym punktem było dużo trudniej:

  • zestaw narzędzi, nominalnie przeznaczony dla edukacji, sprawia wrażenie szybkiej improwizacji. Wygląda na to, że MS wyczuł krew, wziął rozbudowane narzędzie korporacyjne, zmienił kilka terminów (prezes → dyrektor; kierownik → nauczyciel; …) i rzucił na rynek. Być może mylę się, ale tak, to wygląda;
  • szybko poszło z niezbyt rozbudowaną konfiguracją, choć trochę czasu zajęło mi opanowanie sprawnej nawigacji pomiędzy jednostkowymi narzędziami;
  • szybko i przyjemnie było z Outlook’iem (poczta), Word’em (edycja text’ów), Excel’em (arkusze kalkulacyjne), Powerpoint’em (prezentacje);
  • jednak zaliczyłem mordęgę z zestawem podstawowych elementów: OneNote (rozbudowane notatki), SharePoint (system udostępniania dokumentów), OneDrive (‘server plików’). Musiałem wpatrzeć się w całość, aby zauważyć wyraźne powiązania, ale nie to było najtrudniejsze, tylko chaos w plikach, brak systemu nazewnictwa, brak czegokolwiek ocierającego się o cień systemu. Nie, tym razem nie MS jest winien, tylko nauczyciele. Choć słowo wina jest nie na miejscu, bo nie mam żalu, pretensji, nie obwiniam nauczycieli - tak samo jak uczniowie i rodzice, robią pod górkę i próbują zaimprowizować cokolwiek, coby złagodziło negatywne skutki obecnej sytuacji. Jednak brak szkoleń, obycia z takimi narzędziami, procedur daje znać o sobie;
  • przejrzałem również inne narzędzia (w sumie kilkanaście, może dwadzieścia) i, to co rzuca się w oczy, to nadmiarowość i zbędna komplikacja. Większość obecnych w Office365-(niby-dla-edukacji) narzędzi należałoby wyrzucić (zbędne lub dublujące funkcjonalność), a całość uprościć. Szkoła realizuje inne zadania niż korporacja.
  1. Konfigurację przeglądarki, którą zazwyczaj ustawiam w tryb średnio bezpieczny (cokolwiek, to znaczy), co jest sensownym kompromisem pomiędzy bezpieczeństwem, a użytecznością (z punktu widzenia zwykłego użytkownika). Jednak ta średniość była i tak poważnym utrudnieniem w pracy z Office’em, więc trzeba ją było zmodyfikować.

  2. Wdrożeniem manager’a haseł. Jedyny jasny punkt - dzięki całemu zamieszaniu miałem przekonywujący powód do przemycenia czegoś sensownego.


Mógłbym ten text rozbudować jeszcze bardziej, bo jest o czym pisać. Póki co, front zdalnej edukacji szkolnej mamy zabezpieczony. Teraz czekamy na ruch ze strony nauczycieli, a ja zastanawiam się nad innymi narzędziami (nie tylko elektronicznymi), które mogłyby być pomocne w zapanowaniu nad obecną sytuacją.

A Wy? Tak, Ty za tym wielkim monitorem i game’erską wypasioną myszą również. Macie jakieś doświadczenia tego rodzaju (z obecnego kryzysu lub oprogramowaniem do zdalnej edukacji), jakieś informacje z drugiej ręki, przemyślenia? Chętnie skorzystam z gotowych recept i inspiracji.

Tak się składa, że trochę znam temat, chociaż w niewielkim stopniu. Siostra jest w 8 klasie. Na szczęście jej nie trzeba przekonywać do nauki – ma świadomość, że egzamin zdecyduje, gdzie będzie mogła pójść do liceum.

  1. Z nauczycielami różnie bywa – przykładowo nauczycielka angielskiego mojej siostry przysyła zadania do rozwiązania, jednak robi to w fatalny sposób – część na maila, część na FB i nie wiadomo jeszcze gdzie. A potem ma pretensje, że nie wszystkie zadania zrobione. Ale też z drugiej strony miałem nauczyciela informatyki, który samodzielnie ogarniał wszystkie informatyczne kwestie w szkole.

  2. Nauka:
    Kujawsko-Pomorska Szkoła Internetowa – w formie transmisji na żywo na YouTube i Facebooku Codziennie od 9. Transmisje trwają ok. 30 minut. Ponadto na FB można zadawać pytania, na które nauczyciel odpowie – oczywiście za pośrednictwem moderatora. Ogólnie, wygląda niemal jak zwykła lekcja w szkole.
    CKE – dla 8-klasistów. Codziennie publikują zestawy zadań do rozwiązania, nie wiem o której, pewnie rano w okolicach 8-9. Po południu, koło 15, pojawiają się rozwiązania zestawu z danego dnia.
    matematyka.pisz.pl – bardziej dla licealistów, choć również młodsi znajdą coś dla siebie – pomysłowy system kropek pokazuje dla kogo jest dane zagadnienie. Rewelacyjnie i w prosty sposób wytłumaczone chyba wszystkie zagadnienia z matematyki jakie mogą się pojawić w szkole. Są też zadania z rozwiązaniami oraz dość aktywne forum zadankowe. Korzystałem z tego przy nauce do matury.
    Khan Academy – baza kursów w zasadzie na wszystkie tematy, również te pozaszkolne. Wszystko za darmo.

  3. Jeśli chodzi o platformy e-learningowe to chwalę sobie Moodle – na uczelni uczyłem się z niego, a także na zajęciach robiłem przykładowy “kurs” – jest łatwy, prosty i przyjemny. Ma się do wyboru w zasadzie wszystko – tekst, grafiki, osadzanie nagrań i filmów, różne testy, egzaminy i zadania zarówno zamknięte jak i otwarte. Obsługa zarówno od strony ucznia jak i nauczyciela jest banalnie prosta – uczeń 5 klasy spokojnie da sobie radę. No i jeszcze open source. Nic tylko korzystać. Przykłady – kurs na temat Moodle oraz o organizacji zajęć zdalnych. W zasadzie jedyna kwestia to przygotowanie infrastruktury informatycznej.


EDIT: Co do rozwiązań Microsoft to moim zdaniem są one przekombinowane, wolę Google i G Suite – oczywiście jest mniej zaawansowanych funkcji, z których nikt nie korzysta, ale też obsługa jest prostsza. No i mechanizm udostępniania plików jest chyba lepiej przemyślany – chociaż może to wynikać z tego, że po prostu nie znam i nie korzystam z Office365.


EDIT2: I jeszce myśl o samych metodach nauki własnej. Z moich obserwacji i doświadczeń wynika, że lepiej zamknąć się na cały świat na 2-3 godziny (zależnie od chęci i potrzeb) i poświęcić ten czas tylko i wyłącznie na naukę – nie odbierać telefonów, komputer wyłączony, zero rozpraszaczy, tylko nauka. Reszta dnia oczywiście wolna – robimy co chcemy. I tylko jeden przedmiot na raz, czyli np. dzisiaj tylko matematyka, jutro polski. Ja tak się uczyłem i osiągałem w szkole lepsze wyniki niż siostry, które wolą cały dzień chodzić z książkami i jednocześnie np. siedzą na FB czy oglądają seriale. Moim zdaniem lepiej zamknąć się z dzieckiem w jakimś pustym pokoju na te 2-3 godziny i torturować :japanese_ogre: go przez ten czas nauką, a resztę dnia dać mu wolną. A jeśli ma chęci, potrafi się skoncentrować to jeszcze lepiej – nauka będzie praktycznie bezobsługowa – wystarczy dać dziecku materiały i odpowiadać na pytania, których nie rozumie.

Pierwsze wrażenia z ‘rewolucji edukacyjnej’

  • licem radzi sobie. Dzieciaki potrafią sami zorganizować sobie pracę (ogólnie rzecz biorąc, nie wchodząc w cechy i chęci osobnicze) i są lepiej obyte z technologią;
  • podstawówka natomiast, to dramat. Dopiero gdy dotknąłem tematu osobiście, zrozumiałem, że zdalna edukacja na poziomie niższym od gimnazjalo-licealnego, bezwzględnie wymaga nadzoru dorosłych. Do tego dochodzi presja prawna rządu, na nauczycieli i samorządy; brak infrastruktury ze strony szkoły i brak znajomości narzędzi; rozprężenie uczniów (brak codziennej rutyny); napięcie w domu.

Jakoś, to idzie. A może raczej czołga się. Niektóre szkoły (wykorzystujące takie narzędzia wcześniej) prowadzą zajęcia z udziałem sesji audio-video (choćby za pomocą Skype’a), ale większość opiera się na komunikacji przy użyciu mail’a i narzędzi takich jak Librus.


Młodzież licealna, czy dorośli mogą przysiąść i męczyć materiał do bólu, choć jest, to metoda daleka od optymalnej (ja preferuję ‘przekładaniec’ i odchodzenie ‘na bok’, raz po raz - aby nie nużyć umysłu i utrzymać ciało w dobrej kondycji). Jednak w przypadku dzieci, to nie zadziała. Po pół godzinie (przy dobrych układach) zaczną tracić skupienie i nauka stanie się torturą, w dodatku nieefektywną. Trzeba utrzymywać dyscyplinę, ale trzeba również być otwartym na zmianę planu, niespodziewane dygresje i krótkie nieplanowane przerwy. Bardzo ważny jest również ‘płodozmian’ - aby nuda nie zabiła wszystkiego wokół. Krótko mówiąc, ciężka i niewdzięczna robota.